niedziela, 25 grudnia 2011

best of 2011

nadchodzi koniec roku, więc pora podsumować wszystkie prezenty, jakie dostaliśmy od losu. nie tylko te świąteczne, ale i pozostałe, które spłynęły na nas w 2011. oto małe zestawienie filmów, utworów i albumów, które w upływającym roku najmocniej chwyciły mnie za serce.

sobota, 15 października 2011

Justice - Audio, Video, Disco /recenzja/


siedzę w tramwaju, zmierzając w kierunku Soho Factory, by kontynuować udział we Free Form Festival, i zorientowałem się, że dawno nic nie zrecenzowałem. tak więc, odpaliłem aplikację Blogger na Androida, i ze słuchawkami na uszach napiszę krótki track-by-track review nowego albumu Justice, Audio, Video, Disco, na świeżo po jego wycieku do sieci.


środa, 28 września 2011

przez balkon czuć chłód

nieuchronnie znajdujemy się na krawędzi rozpoczęcia kolekcjonowania jesiennych wieczorów. czas odkurzyć kilka albumów. 

niedziela, 18 września 2011

całkowite festyniarstwo

wieczór ukoronowany został koroną cierniową rejestracji na wf na studiach.

hopsa, wszystko przygotowane, ale nie, jesteśmy w Polszy, gdzie zaawansowane systemy informatyczne są wiedzą tajemną. i od lat usilnie powtarza się nam, że tak ma być i tak będzie. to zmusiło mnie do refleksji nieco autotematycznej - wszystko, co działa, nawet, jeśli nie tak powinno, to póki działa, to zostaje nietknięte, bo po co, skoro działa?

nazwę to prawem Haniego. prawem moim, co wymyśliłem je ja, bo jest moje, bo je wymyśliłem.

kiedyś istniały ambicje, sam się łudzę, że jeszcze jakieś mam. teraz, skoro coś funkcjonuje w kierunku forwardnym (borze, nie ma takiego słowa, a chciałem brzmieć mądrze, więc użyłem własnego anglicyzmu na "do przodu". teraz żałuję, że nie napisałem "strejtfordwardnym", co nie miało by już sensu, ale brzmiało by jeszcze inteligentniej i tak, no wiecie, DOSTOJNIEJ), to nie należy przy tym grzebać. gdzie po drodze zagubiła się chęć udoskonalania rzeczywistości? nie liczę sejmu, bo tam dawno zaginął słuch o możliwości zmiany na lepsze czegokolwiek. ale tak na co dzień. przyjmijmy, że historia serwerów USOSa UW jest parabolą, à la l'évangile, życia codziennego młodych ludzi świata. no i są tacy, co chcieliby na USOS wejść, i tacy, co są USOSem, i się nie puszczają. to znaczy nikogo nie wpuszczają. są też rodzice tych, co są USOSem, i wiedzą, że mogą naprostować swoje niewychowane dzieci, ale nie robią tego, bo dzieci jeszcze nikogo nie zamordowały ani nie okradły.

gdy pisałem te zasrane bzdury, doznałem déjà vu, jakbym kiedyś już coś takiego pieprzył. pisałem już o tym? sam nie wiem. zatraciłem zdolność oceny sytuacji i analizy przeszłych treści swojego bloga. wyciągam więc kartkę, i szybko na niej odnotowuję swoim bazgrołowatym stylem pisma:

hospitalizacja
farmaceutyczna rehabilitacja
jedna o 9, jedna o 13, jedna o 17
i dodatkowa wieczorem

babciu, skąd masz taką dobrą pamięć?
babciu, skąd umiesz grać w szachy?
bo uczyli nas w obozie
dodaj 4, dodaj jeszcze 4.

środa, 7 września 2011

the trick is to stay sober

dedykuję wszystkim.



Hello, my friend
Nice to see you again
Cheers, let's drink
Let's have a good time

Have you heard that band
That no one else knows of yet?
They're coming to the town for a gig
And what do you expect?
Well, they were better back then
When they were indie and shit
Before they went all mainstream
Before their greatest fucking hit

But why should I bother?
You don't even know music, man
You don't even smoke
You haven't started a band
Have you tried marijuana?
Do you eat organic food?
Do you have ironic t-shirts?
Cause you know you should

My cable operator says
I'm getting MTV Rocks
I've read some Pitchfork articles
But all of them just suck
Can you stop pretending
That you even know my name?
All my friends and guys like us
Are fucking all the same

Nut why should I bother?
You don't have the guts to admit it
You're not as cool as we are
And I'm not kidding
Why should I bother?
You cheap-ass motherfucker
You're so bloody mainstream
You sorry-ass sucker

Oh, but, seriously, what the fuck, man?
I just tried to be friendly
Yes, I might listen to Radiohead
And maybe they're mainstream now
But I don't give a shit somehow
Because they still have something to say
And then there's you, and your bands,
That have nothing to say at all.
They might look good,
They might be unsigned,
They may have hipster beards,
But that doesn't give 'em street cred
Or at least they don't deserve my respect
If that means anything to you.
You might be better than my CD collection
You might be better than my red converse shoes
You might be more stylish than my girlfriend
You might have more friends on facebook than me
You might get better blowjobs than me
That all can be true and I won't deny it
But does that make you superior?
Does that make me inferior?
Does that make my ways less worthy than your ways?
And all your friends
They talk, they walk
In that posh way that I'll never have
Never follow
Nor be even able to understand
They're all very successful from what I've heard
Give them my regards
At your parties you all commute
You all salute
You all fucking know better
You all diss Arcade Fire, LCD Soundsystem
Or even The fucking Enemy
Cause they all sold their asses
Well done you had the chance to like them before
You've all read it on Screenagers
You've all seen it on Vimeo
You've all written about it on Tumblr
In Helvetica on an artistic background
With trees and sunset
Way to go, guys, seriously
That impresses me,
And I'm easily impressed with joy division vinyls
And colorful t-shirts
Congrats you've done it and now you're living it
I wish I could be just like you
Live just like you
Fuck just like you
With all your dicks,
Long, red and hard all the fucking time, 24/7
Just because you get all wet and excited in your own company
And your sweaty big balls hang low
All dignified and shit
Packed with unknown bands you have on your last.fm profile
On your Spotify
In your iTunes libra-- oh, sorry
In your Foobar library, iTunes is so 2009
You listen to your music with your Skullcandy headphones
Dressed in Pull&Bear top
Burberry pants
In Nike Dunk shoes
But, ironically enough,
With a scarf that you bought on sale in fucking H&M

And how does that make you feel?

Feels good, right?
Feels divine
It's all yours
It's all mine




Teraz będę mówił po polsku
Bo nie mam innego wyjścia

Wasze ładne fryzury, kolorowe okulary
Torebki z dywanów, neonowe zegary
Drogie aparaty w prezencie od taty
Blackberry i iphone'y kupione na raty
Grube oprawki, opaski w trzy paski
Chmielna, narazki, siad płaski do laski
Fotografowie freelancerzy, reporterzy lanserzy
Bariści, szachiści, didżeje, frajerzy
Kawa w sieciówce, piwo na skwerze
Centra handlowe, mosiężni papieże
Przekąski, Kamienie, Zakątek, więzienie
Zdjęcia z rąsi zawsze w cenie
Indie-srindie, Skins na Youtubie
Clubbing w klubie, BUWing w BUWie
Jebani gitarzyści, Pierdoleni pianiści
Artyści-komuniści i geje-onaniści

wtorek, 30 sierpnia 2011

wrześniowe parapety, ale nie te pod oknem, to znaczy okienne, ale te na zewnątrz

poczułem się niesamowicie pusto. wycięto z mojego mieszkania bardzo ważną składową, mianowicie moją nałożnicę. właściwie nie wycięto, a sama się wycięła, ale wbrew swojej woli, więc fakt pozostaje faktem. i czuję się pusto. pierwszy samotny moment w domu od kilku dobrych dni. i choć czekałem na ten moment wytchnienia od wiecznego tłumu w moich progach, to kiedy nastąpił, już nie przyniósł ulgi i cichości, jakiej wyczekiwałem. zrobiło się nudno, nieciekawie, szaro.

przestępuję, krok za kroczkiem, po pustostanie klepki, co to niby drewniana, ale wiecie, takie przekręty że to chyba sklejka. jedna deska wychodzi nawet. gówniana robota, pod spodem tylko beton wieje chłodem. jednak, nie zważając na nierówności podłogi czy jej sztuczność, przemierzam kilka metrów w tę i z powrotem, szukając czegoś, co nie będzie jedynie powietrzem, wlanym do kształtu pomieszczenia. nic do roboty. nie ma komu się wyżalić.

nawet piorun kulisty byłby mile widzianym gościem. ale pioruny kuliste nie istnieją, a na 8. piętrze niczego innego przez okno do mnie wchodzącego nie uświadczę, no chyba że much naleci. ale dziś za zimno. zamknę to okno, przeciąg się robi, jeszcze się przeziębię. wtedy dopiero będzie na co narzekać.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

na głodniaka pisać nie będę

poranek miga już rozładowaną baterią od laptopa, bo co innego można robić, oczekując na przelew w poniedziałkowe przedpołudnie, niż marnować czas na serwisach społecznościowych? każdy z nas deklaruje, że "nie, nie jestem uzależniony od fejsa/grona/zupy/chuj wie czego", ale jakoś nikt nie potrafi się od tego oderwać.

napiszę może o tym wiersz? jako poeta narodów muszę nauczyć się przekazywać również te najniższe emocje tak, by trafić do wszystkich. połączymy ten wiersz z jakimś obrazkiem, synestezja, połączenie zmysłów, mieszanie mediów, multikulti multimedia.


poezja jako przekaźnik tego, co czuję, sprawdziła się w tym wypadku idealnie.

ale tak serio - jak bardzo da się myśleć na trzeźwo bez śniadania? co prawda za moment ruszam na zakupy, w końcu jeść coś trzeba, ale ile uda mi się powiedzieć na czczo? w sensie powiedzieć tego, co chcę powiedzieć? czuję się skazany na głupoty typu koleś z ananasem w koszulce z bananem. kurwa, kto to wymyślił? ja jebię.

wtorek, 26 lipca 2011

dość późna kaligrafia

niebywale ciężkie otchłanie temperatury lata zmusiły mnie, by chronić się pod sufitem przez prawie cały dzień - i choć należę do tych, co to w domku posiedzieć lubią, to nie dziś, o nie, na to nie miałem ochoty. ale tak się stało, i pobyłem trochę sam ze sobą, co u mnie budzi zawsze, do wyboru: a) artystyczne przebudzenie, nadmiar weny, energii, pomysłów, bla bla bla, et cetera ; b) lenistwo.

oczywiście dziś w ruch poszło to drugie.

mam wakacje, do kurwy. muszę znaleźć sobie zajęcie na wypadek, gdy już wszyscy zawiodą i nie będzie z kim dzielić czasu. ale takie wiecie, zajęcie, przy kompie to sobie można. nie wiem, zacznę kapsle zbierać, albo robić modele z zapałek.

powoli wariuję. jesteście tego świadkami. pomnijcie moje słowa.

wtorek, 5 lipca 2011

po troszku

siedzę z moją wieczorną herbatą przed biurkiem, z głośników płynie muzyka. tak więc w odpowiedniej atmosferze zaczynam naginać rzeczywistość.

jeśli zastanawiacie się, co to znaczy, to wam opowiem.

pora dnia zmienia się w niebyt. niechrześcijański niebyt, gdyż dziś dowiedziałem się, że filozofia chrześcijan różni się od innych filozofii zasadniczo założeniem, że wszystko jest. wszystko jest bytem. tak więc ja wybieram ścieżkę bezbożną i podążam za Kartezjuszem, zmieniając godzinę 22 w niebyt.

miejsce i czas akcji z tu i teraz przeistaczają się w zdecydowanie nie tu i zdecydowanie nieprędko. mapy odpływają, ulice się nie nazywają, numery bloków się nie uporządkowują, mieszkania zmieniają kolejność. twarze w oknach jakby nie te, co zwykle.

układ przestaje być wytworem z góry zaplanowanym. układ zaczyna układać sam siebie, ergo przestaje być układem i zaczyna być samoistną strukturą, na którą nie mam wpływu. tak dobrze się czuję, gdy jestem pozbawiony władzy. kontrola nad czymś sprawia, że paraliżuje mnie strach. wolę, gdy ktoś inny odpowiada za to, co dzieje się wokół, wtedy nie czuję się winny, gdy coś idzie nie tak, jak powinno. odpowiedzialność spływa na kogoś innego.

i tylko para z ciepłej herbaty przypomina, że jestem, gdzie jestem.